Monday, March 09, 2015

Sobota w Chateau

W sobotę wybrałam się z moim kolegą Richardem na rynek do Sommieres. Richard jest architektem wnętrz i jeździ po wszystkich rynkach na których są starocie. Chciałam kupić sobie stół do jadalni więc wybrałam się z nim na poszukiwania. Ja nie znalazłam stołu za to Richard wyszperał przepiękne lustro w stylu kolonialnym. Było tak zakurzone tłustym kurzem że dopiero po dokładnym przyjrzeniu się widać urodę tego przedmiotu. Jest drewniane i bardzo spatynowiałe, złocone. Za ramę wciśnięte były trzy pocztówki z Bangkoku z pozdrowieniami z 1910 roku. Wyglądały jak by tam tkwiły od tego czasu. To mi nasunęło pewną myśl, że może kupię sobie kawałek ziemi i zbuduję domek w stylu kolonialnym a meble przywiozę z Indonezji. Pomysł jest fajny. Pomyślałam że może Richard da się zaciągnąć na wycieczkę do Azji Południowo-Wshodniej na szperanie po sklepach ze starociami. Po szperactwie poszliśmy na główny placyk miasteczka (które słynne jest i z tego że mieszkał tam Gerald Durrell i dlatego że je czasami zalewa jak rzeka wystąpi z brzegów) i zasiedliśmy z Richardem i jego znajomymi na ławkach przed restauracją w której serwuje się małże a resztę przynosi się samemu czyli chleby, sery, garmażerka, pasztety, itd. Do tego jest wino oraz na deser libańskie desery upieczone przez mamę właściciela Libańczyka a także kawa. Słońce grzało, ludzie siedzący obok nas przy długich ławach częstowali się wzajemnie swoimi specjałami. Zabrałam psy bo mam teraz taktykę zabierania Rafy w miejsca bardzo gwarne żeby przestała obszczekiwać ludzi i uznała ich za element krajobrazu. Oli, jako dobrze wychowany kawaler, światowiec i dżentelmen zachowywał się znakomicie. Rafa też już się temperuje i nabiera kultury. Pozwalała się głaskać, grzecznie siedziała pod stołem bez zawodzenia, po nikim nie skakała. Może już wreszcie dorośleje. Dostała nawet w nagrodę kawałek sera od państwa siedzących obok. Po paru podrzuceniach nosem, zjadła. Spełniło się moje marzenie jedzenia delikatesów. Raz lub dwa razy w tygodniu jeżdżę na rynek i tam obkupuję się w lokalne warzywa i wszelakie smakołyki jak również sery kozie lub owcze niepasteryzowane. Za takie sery na rynku Bernardyńskim życzono sobie 100 zł za kg czyli 25 euro. A tutaj płacę po 1-2 euro za sztukę jak kupuję bezpośrednio od rolnika albo trochę więcej na rynku. Jak chcę zaszaleć to próbuję ser za 5-12 euro za kg ale nie jestem jeszcze koneserem (i jadam w bardzo małych ilościach bo to jednak flegma jakby nie było) zatem każdy mi smakuje. Jestem zachwycona tą wszelaką różnorodnością i przystępnością, również owoców suszonych i oliwek.

Po tej wyśmienitej uczcie pojechaliśmy z Richardem do Chateau w St. Victor des Oules (6 km od Uzes) który kupili Australijczycy a Richard go odnawia i dekoruje. Richard wraz z panem kamieniarzem dłubali w łazience: zakładali na marmurową lwią nogę marmurową umywalkę i takież lustro. Myślę że wcześniej ta noga musiała stać gdzieś w pałacu Cezara albo Tyberiusza. A ja robiłam im i sobie co jakiś czas kawę lub herbatę i zwiedzałam pałac i przyległości. Pałac był kiedyś hotelem. Najwyższe piętro składa się więc z koszmarnych pokoi hotelowych (straszny kicz) które Richard przerobi na piękne pokoje i przywróci ich dawną świetność. Już przywrócił na parterze pałacu. Parter składa się z hotelowej kuchni więc głównie jest tam stal i kuchenne sprzęty. Nowi właściciele nie należą jednak do tych którzy sami sobie gotują więc będzie dla nich jak znalazł. Potem jest jadalnia i wszelakie pokoje i pokoiki z wieloma krzesłami, kanapami (jest ich tam kilkanaście), fotelami, konsolami, stołąmi, itd. Przechadzałam się po tych pokojach podziwiając różnego rodzaju posadzki, sklepienia, antyki, oświetlenie, freski. Do tego jest ogród, obecnie w przebudowie i aranżacji, a także basen, sadzawka z fontanną i rzeczka. Psy miały tam używanie - do wieczora bawiły się z Hermine, suczką Richarda w typie francuskiego Briarda. Rafa kilka razy wykąpała się w sadzawce i rzeczce, jak zwykle skorzystała z każdej możliwości popływania. W namiocie, służącym kiedyś do organizacji ślubów, stoją 4 samochody właścicieli: 3 Mercedesy (sportowy, półciężarówka i sedan) oraz Golf (pewnie dla kucharza, niani, fryzjerki i garderobianej). Państwo przyjeżdżają do pałacu w sierpniu i w sierpniu korzystają z tych samochodów. Pod Paryżem mają drugie Chateau, gdzie też pewnie są 4 samochody w pogotowiu. Pałac jest ogrzewany przez pół roku żeby nie zbutwiał. Poza tym że pałac kosztował 2 mln euro i pewnie drugie tyle pójdzie na renowację i umeblowanie (stół do jadalni to 13 tys. euro, i tle chyba każda z kanap), to nie mogę sobie wyobrazić kosztów eksploatacji tego przybytku. Fajnie tam było sobie poprzebywać (chociaż najbardziej ze wszystkiego podobała mi się oranżeria i to w oranżerii mogłąbym zamieszkać na przykład), pochodzić po ogrodzie, pobawić się z psami. Jednakże z radością wróciłam do mojego mieszkania, pustego poza 3 łóżkami (moim, Olego i Rafy). Jestem jednak typem który chętnie sobie przepych obejrzy ale lubi dla siebie skromniejsze wnętrze, i skromniejsze życie. Myślę że styl japoński bardziej by mi odpowiadał. Stąd pomyślałam o stylu kolonialnym który raczej przepychem też się nie wyróżniał.

Wracam do różnych zajęć. Pozdrawiam i ściskam.

0 Comments:

Post a Comment

<< Home