Thursday, March 05, 2015

Mistral, Czekolada i Cyrk

Sprawa ze starymi domami ma się tak na południu Francji że nie są na ogół przystosowane do zimowych miesięcy. W ciągu dnia jest przeważnie kilkanaście stopni. W nocy temperatura spada do kilku stopni, czasami do zera. Taki stary kamienny dom jest więc wyziębiony jeżeli się go nie ogrzewa przez cały czas (a przeważnie się nie ogrzewa bo jest piec albo kominek albo jakaś atrapa grzejników). A do tego te domy mają przeróżne szpary przez które leci zimny i porywisty wiatr Mistral. Moja pierwsza noc w domu który wynajęłam (jest to właściwie część domu, zupełnie oddzielna z małym ogródkiem otoczonym starym murem i z drzewem oliwkowym pośrodku) wyglądała jak noc bohaterki filmu "Pod niebem Toskanii" w czasie burzy - myślałam że odlecę razem z domem w przestworza. Stary dom skrzypi i świszcze, okiennice klekoczą, kubły na śmieci i gałęzie latają po ulicy. Ojojoj. Rano po takiej wichurze czasami jest ciepło i słonecznie a czasami wiatr hula dalej, jak dzisiaj na przykład. Ludzie siedzą w domach i w zamkniętych pomieszczeniach, wszelakie prace remontowe ustają, nawet myśliwi przestają polować. Jedynymi osobnikami niezwykle kochającymi ten wicher jest Oli i Rafa. Jak tylko go poczują natychmiast chcą biec do lasu, a tam dostają takiego wariactwa że aż fajnie na nie patrzeć. Szczególnie Oli tarza się w trawie, biega w kółko, zaczepia Rafę do zabawy (bo w innych przypadkach to ona jest prowodyrką ekscesów), zachowuje się jak szczeniak. No więc taka okutana szalikiem, w czapce i zimowej kurtce szwędam się z nimi po lasach a wiatr przenika mnie do kości. Cóż, mają taką radość że nie mogę im jej odmówić.

Nasza wioska La Brugiere jest urocza. Jest to dla mnie najpiękniejsza wioska w okolicy Uzes. Od czasu obejrzenia filmu "Czekolada" chciałam przeżyć przygodę mieszkania w takiej małej starej wioseczce otoczonej lasami. Wioska leży u podnóża gór i parku narodowego Cevennes więc mamy tuż za domem setki kilometrów w zasadzie dzikiej przyrody. W wiosce mieszka kilkanaście osób, jest kilka gospodarstw (m.in. zaprzyjaźniona pani która uprawia rośliny dla olejków eterycznych i sprzedaje je na lokalnych rynkach). Następne kilkanaście domów, m.in. Chateau które jest na przeciwko mojego domu, to domy wakacyjne i o tej porze roku są zamknięte na głucho. Mieszkańcy pojawią się wiosną i latem, kiedy przestanie wiać wicher. W budynku merostwa pracuje kilka osób, są dwa małe parczki. Na jednym z nich rozłożył się na parę dni cyrk. Przyjechało kilka wozów, rozbili namiot, po wsi krążył samochód i pan przez głośnik obwieszczał że wieczorem będzie "spectacle". Obok namiotu pasły się lamy i kozy. Poczułąm się jakbym była w średniowieczu. Potem cyrk się spakował i odjechał do dalszych małych wiosek w górach. Wrócił spokój i cisza. Cudownie tu jest. Okolica piękna. Winnice, lasy, małe urocze miasteczka. Jednakże, czy ja się nadaję na taką ilość spokoju? No właśnie. Zastanawiam się. Będę w tym uroczym rejonie do końca jesieni. A potem zapewne pojadę dalej na dalsze zwiedzanie Francji. Nie jestem przekonana że chcę być tak daleko od różnych wielkomiejskich rozrywek. Jestem takim typem który chce mieć wszystko ("I want all of it!" skąd ten cytat, nie pamiętam) i spokój i gwar, i dziką przyrodę i kulturę wielkiego miasta, itd. itd. Muszę pewnie znaleźć takie miejsce w którym to wszystko będzie, tak żebym mogła z tego korzystać bo ja naprawdę korzystam! Codziennie robię mnóstwo ciekawych rzeczy, z marszu idę do kina, przechodzę gdzieś obok czegoś i zaraz chcę to zwiedzić. No tak, więc moje poszukiwania miejsca trwają i przynoszą mi dużo radości. Francja to piękny kraj, niezwykle bogaty we wszystko, więc z czasem znajdę to miejsce. Przyszedł mi do głowy plan zwiedzenia Montpellier i Paryża. Zrealizuję go. We wczesnej młodości Paryż i okolice (Reims, Orlean) mnie zachwyciły. Chciałabym sprawdzić jak będzie teraz, czy równie bardzo będzie mi się tam podobało. Tydzień temu zrobiłąm sobie z psiakmi wycieczkę do Aix-en-Provence, Tulonu, Hyeres, Bormes-les-Mimosas, Le Lavandou i St Tropez. Najbardziej podoba mi się St Tropez bo to nadal śliczne urocze małe miasteczko. Pozostałe miasta to beton, beton, beton i skrawki plaży. Czasami zdarzy się ładne miejsce ale rzadko. Podobało mi się też w Menton kiedy tam byłam kilka lat temu. Jednak są to głównie miejsca wakacyjne. O tej porze roku są dosyć wymarłe. Pomyślałam sobie że Cote de Azur musiało być piękne 100 lat temu zanim zaczęto je intensywnie zabudowywać ale w ręce wpadłą mi książka Mniszkówny z 1923 roku (znalazłam ją na placu Wolności w Poznaniu w budce z książkami do wzięcia) zatytułowana "Gehenna" w której panienka Handzia mówi że wybrzeże jest piękne ale architektura za bardzo jednolita. A więc pewnie już wtedy było gęsto. Myślę że bardzo bym chciała pożeglować po Morzu Śródziemnym i poodwiedzać urocze miasteczka zawijając do portów - to będzie najlepsze zwiedzanie wybrzeża. A zamieszkam... może na północy, gdzie przyroda nie jest pustynna ale bardziej soczysta. Zobaczymy co przyniesie ten rok i jakie miejsca.

Napoleon wyzdrowiał i marcuje. Znika na całe dnie, przychodzi tylko szybko wciągnąć jakiś koci pasztet i znowu go nie ma. Oczy mu wyzdrowiały, nosem nie pociąga, nie kicha, wygląda dobrze poza tym że futro ma polepione do niemożności. To będzie jego ostatnie marcowanie bo potem obetniemy mu to i owo, i zostanie ogolony do gołej skóry bo inaczej się nie da. 

I tym pozytywnym akcentem (chociaż pewnie nie dla Napoleona) zakończę na dziś. Pozdrawiam wszystkich czytelników mojego bloga przedwiosennie i Mistralowo!

0 Comments:

Post a Comment

<< Home